Robert M. Wegner kazał nieco dłużej czekać na najnowszą odsłonę „Opowieści z meekhańskiego pogranicza”. Od ponad roku fani cyklu trwali w nadziei, że już niebawem, że za chwilę. Żadne spotkanie autorskie nie mogło obyć się bez pytania „kiedy następny tom?”. I jest. „Każde martwe marzenie”, piąty tom „Opowieści” niebawem w księgarniach i w naszych stęsknionych rękach. Kogo spotkamy? Co się wydarzy? Czy męki oczekiwania zostaną nagrodzone?
Autor nie bawi się już w opowiadania. Krótką formę zostawił dawno za sobą, stawiając na powieści, w których odpowiednio epicko wybrzmieć może historia, jaką ma do opowiedzenia. A prowadzi ją z żelazną konsekwencją. Pionki zostały rozstawione na odpowiednich polach, teraz należy popchnąć je w należytym kierunku.
Nareszcie bliżej poznajemy Tego, Który Popycha, czyli samego cesarza Imperium Meekhańskiego. Oddalamy się od tytułowych pograniczy, udając się do centrum, serca najważniejszego z krajów świata przedstawionego. Nad stolicą unosi się jednak smrodek niepokojów, jakie wywołała bitwa Wozaków z Se-kohlandczykami na Wyżynie Lytherańskiej, a doniesienia z południa o powstaniu meekhańskich niewolników w dalekim Białym Konoweryn wcale nie są bardziej optymistyczne. Cesarz Kregan-ber-Arlens wraz z przywódcami wywiadów, Szczurami i Ogarami, stara się opanować ruchawki na swoich granicach, jednocześnie, zgodnie z meekhańskim legendarnym pragmatyzmem chcąc ugrać z tego jak najwięcej dla dobra i chwały Imperium. W serii krótkich, jednak mięsistych scenek czytelnik zostaje wprowadzony w skomplikowane stosunki naczelnych polityków, wśród których prym wiedzie sam cesarz. Jego postać imponuje wiedzą, inteligencją i zmysłem strategicznym, a strach jaki wywołuje wśród swoich podwładnych nieustannie udowadnia, że jest odpowiednim człowiekiem na tak trudne czasy. Wie, kiedy uderzyć w stół, kogo docisnąć butem, a komu pomachać marchewką, aby stało się dokładnie to, czego chce ucieleśnienie Imperium.
W odróżnieniu od tak silnego i zdecydowanego władcy, na dalekim Południu do tytułu Płomienia Agara zostaje wyniesiona zupełnie nieprzygotowana do rządów Deana d’Kllean. Prawowity władca Białego Konoweryn leży nieprzytomny po pojedynku w Oku, a regentka i matka jego dziecka musi poradzić sobie z wrzącym kotłem buntu niewolników. Deana poddana jest ogromnej presji, którą Wegner opisał z właściwą sobie wrażliwością. Wszyscy wokół oczekują od niej zdecydowanych działań wymierzonych w kastę ludzi, którym Issarka szczerze współczuje ich okropnego losu. Dodatkowo są to jej bracia i siostry w wierze, gdyż zdecydowana większość niewolników jest wyznawcami Wielkiej Matki. Jednocześnie, księstwo, a przez to i życie jej ukochanego jest zagrożone. Dylemat, przed jakim postawiono wojowniczkę jest potężny. Iść na wojnę? Negocjować kapitulację? Spirala przemocy, jaka dotyka miasto i prowincję nakręca się w sposób niekontrolowany, mimo wysiłków wmieszanych w sprawę Ogarów oraz kręcącego się po okolicy wolnego czaardanu Laskolnyka. Wegner stawia przed swoimi bohaterami wyzwania, które nie mają dobrych rozwiązań. Znani i lubiani bohaterowie stoją po przeciwnych stronach barykady, a podział na „dobrych” niewolników i „złych” panów zanika, gdyż przedstawicielem interesów ciemiężycieli jest właśnie Deana d’Kllean.
Wprowadzone w „Pamięci wszystkich słów” wątki magiczno-mityczne stały się kanwą, na której Wegner buduje skomplikowaną sieć wzajemnych powiązań między najróżniejszymi wierzeniami, przekonaniami i fenomenami magicznymi. „Każde martwe marzenie” w sposób mistrzowski i bardzo oryginalny odsłania nowe elementy zawikłanego systemu, w którym znajdują się bohaterowie, i który nieustannie na nich oddziałuje. W poprzednich częściach sprawy magii i nadprzyrodzone często wywoływały w czytelnikach frustrację, gdyż „wyjaśnienia” udzielane w obłąkańczych monologach Małej Kany, lub aluzyjnych rozmowach między przedstawicielami bogów, gmatwały więcej niż klarowały. „Każde martwe marzenie” jest pod tym względem dużo bardziej satysfakcjonujące, i choć pojawiają się nowe pytania, udzielonych zostaje także mnóstwo odpowiedzi.
Sprawy tzw. „boskie” są jednak wyraźniej zrównoważone, w porównaniu z „Pamięcią wszystkich słów”. Komnaty bóstw są przed czytelnikiem zamknięte, a ich wpływ na wydarzenia pominięty jest milczeniem (co, oczywiście, nie znaczy, że w ogóle go nie ma). Nie czujmy się jednak pokrzywdzeni. Do głosu dochodzą kolejne rasy człekopodobnych istot, których trupy przewijały się to tu, to tam w „Niebie ze stali” i w „Pamięci wszystkich słów”. Poprzez przygody Key’li w Mroku poznajemy plemię czterorękich, olbrzymich vaihirów. Autor przedstawia ich kulturę, historię, wierzenia i buduje bardzo przejmujący obraz istot skazanych na wyginięcie, które zrobią wszystko, aby ocaleć. Ich opowieść wprowadza z kolei wątek Dobrych Panów, których działalność stanowi odpowiedź na wiele wydarzeń z „Nieba ze stali”. Nici, tworzące gobelin „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” nieustannie się przeplatają, a żaden element nie wisi w fabularnej próżni. Wegner doskonale panuje nad rzeczywistością swojego uniwersum, zarówno pod względem polityki, jak i mitologii. Znakiem jakości „Opowieści…” jest to, że zarówno czytanie „dla akcji”, jak i szczegółowe analizowanie fabuły sprawia równie dużo satysfakcji. Odkrycie jednak wszystkich smaczków wymaga od czytelnika skupienia, chwili namysłu, dobrej pamięci lub kilkukrotnej lektury. Z pozornego chaosu wyłania się wtedy spójny wzór tworzący uniwersum Meekhanu i okolic.
A okolice nam się rozrastają. Poznajemy lepiej nie tylko księstwo Białego Konoweryn, tajemniczy Mrok, czy stolicę, ale także daleką, mroźną północ, zamieszkaną przez plemiona aherów. Kenneth wraz z oddziałem Szóstek zostaje wystawiony na działanie gniewu bogini Anday’yi, którego efektem jest zaburzenie w naturalnym cyklu przyrody i potworny głód, jaki dotyka aherów. Po raz kolejny poruszony zostaje wątek bezsilności ludzi wobec nastrojów i działań bóstw, nie liczących się z rezultatami swoich gierek. Jak puentuje jedna z postaci: „Bogowie tu nie pomogą”. I rzeczywiście, nie pomagają. Raczej przeszkadzają. Rudy porucznik, nie zajmujący się dotąd sprawami boskimi, jest zmuszony do zbadania pewnych tajemnic i zabiera się do tego z właściwą sobie systematycznością.
Na prośbę Ouma, na północy znajduje się także były złodziej, a obecnie awenderi Pana Bitew, Altsin. Bez wątpienia jest to najbardziej introspektywny wątek. Altsin bada swoją nową moc, którą zyskał po Objęciu cząstki duszy Reagwyra i bardzo dużo zastanawia się nad swoją obecną tożsamością. Dokładnie takiego wejrzenia w głąb siebie i zbadania swoich motywacji brakuje niestety w postaci Kennetha. Rudzielec realizuje siebie w pełni poprzez bycie tylko i wyłącznie żołnierzem i dowódcą. To niestety już nie wystarcza. Mamy całą plejadę dynamicznych, żywych postaci, które przejawiają duże spektrum emocji. Kenneth na tym tle wypada bardzo blado, szczególnie, że od „Honoru górala” przeżył naprawdę wiele. Szkoda, że Wegner nie zdecydował się wzbogacić psychologii tej bardzo lubianej i sympatycznej postaci. Może w następnej książce?
Oczekiwania wobec tego tomu były ogromne i w dużej mierze zostały spełnione. Wegner znowu udowodnił, że kunszt w światotworzeniu wzbogaca umiejętnością wartkiego tkania fabuły, która ani na moment nie zwalnia. W poznawaniu uniwersum pomaga również doskonałe edytorskie przygotowanie elektronicznego wydania książki. Powergraph wykonał tytaniczną robotę w złożeniu tej najdłuższej odsłony „Opowieści z meekhańskiego pogranicza” i można było wyłapać tylko kilka bardzo drobnych literówek. Wszystko to, wraz z talentem autora zawiesza poprzeczkę wysoko dla polskiej fantastyki, nic zatem dziwnego, że gdy Wegner coś wydaje, Zajdel praktycznie jest pewny. Ale co tam nagrody! Najważniejsze, że znowu możemy zanurzyć się w świat Meekhanu, co spełnia każde czytelnicze marzenie.
Luiza Maćkowiak