Prezentujemy drugi fragment Nieba ze stali Roberta M. Wegnera. Premiera zaplanowana jest na marzec.

Robert M. Wegner, Niebo ze stali, fragment 2

Ten poranek był inny. Drzwi uderzyły o ścianę tak, że niemal wyleciały z zawiasów, i do środka wparowała Besara.
Kailean przerwała rozczesywanie włosów Dagheny.
Po wyjątkowo kiepskiej nocy była zła i niewyspana. Ich nauczycielka zmusiła ją do założenia odpowiedniego „nocnego ubioru”, czyli długiej do kostek koszuli, wykrochmalonej tak, że ledwo dało się w niej ruszać. Meekhańska dama do towarzystwa nigdy nie poszłaby spać w niczym innym – wyjaśniła krótko. Materiał stroju był sztywny i szorstki, a falbanki przy szyi i rękawach drażniły. Na dodatek przez całą noc koszula podwijała się wysoko i marzły jej nogi. Oczywiście Dag, jako verdańska księżniczka, mogła spać, w czym chciała. Koło północy Kailean była gotowa ją zamordować, słysząc spokojne pochrapywanie. Dlatego z mściwą satysfakcją obudziła ją na godzinę przed świtem i zmusiła do porannej toalety.
–   Ojej – mruknęła, gdy znad drzwi posypała się zaprawa – czy to kolejna próba? Czy powinnam teraz pisnąć dziewczęco i zemdleć ze strachu?
Dalsze złośliwości utknęły jej w gardle. Besara wyglądała jak pięć stóp i cztery cale furii. Oczywiście była nienagannie ubrana, a jej fryzura stanowiła wzór doskonałości. Ale oczy ciskały błyskawice.
No i oczywiście, niech ją koń kopnie, nie okazała nawet śladu zdziwienia, widząc je na nogach.
–   Jutro – warknęła.
–   Co, jutro?
–   Jutro macie być w zamku hrabiego.
Kailean pokiwała głową i wróciła do czesania. Daghena nawet nie drgnęła.
–   Kto o tym zadecydował?
–   Sam der-Maleg. Przysłał przed chwilą posłańca. Ponoć jego matka zachorowała, za kilka dni wyjeżdża na północ, prosi więc, by księżniczka raczyła przybyć do jego zamku już jutro, by choć chwilę cieszyć się jej towarzystwem. A Ekkenhard, żeby jego dusza przepadła w Mroku, zgodził się na to.
Dziewczyny wymieniły spojrzenia. Wreszcie Daghena wzruszyła ramionami.
–   Dobrze.
–   Dobrze? – Kailean miała wrażenie, że po tym pytaniu Besary ściany pokryły się szronem. – On was wysyła na śmierć. Nie przeżyjecie jednego dnia w tym gnieździe węży. Zdemaskują was i zabiją. Albo gorzej.
–   Być może. – Koczowniczka uśmiechnęła się lekko i pochyliła głowę. – Zaczesz je go góry, Inro.
Kailean dygnęła.
–   Oczywiście, wasza wysokość.
Besara przez chwilę milczała.
–   To ma być pokaz dla mnie? Księżniczka i jej dama do towarzystwa przy porannej toalecie? Nie wiecie nic. Nie umiecie się ubierać, wysławiać, zachowywać przy stole, nie macie pojęcia, jak rozmawiać z arystokracją, a jak ze służbą. Nie potrafiłybyście wyciągnąć informacji od małego dziecka. Jesteście…
–   Jesteśmy z czaardanu Laskolnyka, pani Besaro. – Kailean skończyła upinać włosy Dag, obejrzała krytycznie swoje dzieło. – I zgodziłyśmy się na to wszystko. Reszta nie ma znaczenia.
–   Nie ma znaczenia? – Czarne oczy zmrużyły się groźnie. – Jesteście tak głupie czy tak pyszałkowate?
Kailean westchnęła.
–   Ani jedno, ani drugie. Kiedyś, gdy czaardan dopiero powstawał, Laskolnyk polował na bandę Sawrehsa-les-Monoh. Ten bandyta znał prowincję jak nikt, siedział w naszych okolicach od końca wojny, stary zajezdnik, co to najpierw se-kohlandzkie a’keery szarpał, a potem, w czas pokoju, miejsca sobie nie potrafił znaleźć. Miał wiernych ludzi po wioskach i miasteczkach, znał się z wodzami koczowniczych szczepów, potrafił, jeśli trzeba, znaleźć pomoc po jednej i po drugiej stronie granicy, a gdy dowiedział się, z kim ma do czynienia, znikł. Kha-dar opowiadał mi kiedyś, jak to przez trzy miesiące planował, jak wyciągnąć banitę z kryjówki, zastawiał sidła, podsuwał niby źle chronione karawany. Nie, pani Besaro – Kailean uniosła dłoń i pomachała grzebieniem – chcę dokończyć. To miało być wielkie polowanie, aż tu pewnego dnia przyszła wieść, że les-Monoh opuścił leże i przekrada się w głąb Imperium. Kha-dar poderwał czaardan na nogi, wtedy miał tylko tuzin koni, zwołał po drodze jeszcze kilku jeźdźców i dorwał bandę o pół dnia drogi od Lithrew.
–   I po co mi to opowiadasz?
–   Bo widziałam to potem wiele razy: podstępy i fortele planowane na wiele dni naprzód nie wychodzą, bo ktoś zgubi drogę albo trochę się spóźni. Więc gdy plany biorą w łeb, wtedy trzeba albo spędzać kolejne dni na obmyślaniu nowych, albo i tak robić to, co się miało do zrobienia… – Zawahała się. – Nie umiem znaleźć odpowiednich słów, pani Besaro…
–   Chodzi ci o improwizację?
–   Tak. Chodzi o to, że nie ma co liczyć na to, że świat będzie układał ci się pod stopami, bo gdy stajesz naprzeciw innych, to oni też mają swoje plany i pragnienia.
–   No. – Daghena uśmiechnęła się drapieżnie i mimo sukni oraz pięknej fryzury przez chwilę wyglądała jak prawdziwa dzikuska z pogranicza. – A najczęściej pragną zobaczyć własną strzałę w twoich bebechach. U nas, gdy tracimy kogoś z czaardanu, mówimy „taki los”, idziemy w amreh do rodziny, a potem, jeśli się da, siadamy na konie, żeby go mścić. Szanujemy Eyffrę, ale nie kłaniamy się jej do ziemi, licząc na uśmiech losu. Więc jeśli trzeba szybko zmienić plany, to nie płaczemy i nie użalamy się nad sobą, bo na wojnie tak bywa. A to jest wojna, prawda?
Besara mierzyła obie wzrokiem i widać było, jak uchodzi z niej gniew. Potem, niespodziewanie, dygnęła głęboko.
–   Źałuję, że nie mam pół roku, bo oszlifowałabym was jak prawdziwe diamenty. Nasz drugi poranek i znów mnie zaskoczyłyście. Mamy jeden dzień. Nie będziemy już bawić się w plotki o miejscowej arystokracji, tylko nauczę was kilku rzeczy, które być może ocalą wam życie. Jak porozumiewać się bez słów, jak wejść do zamkniętej komnaty, jak przekazać wiadomość. Ale najpierw śniadanie. Wczorajsze ciasto może być?
Nie musiała pytać.
Gdy kończyły wymiatać okruszki, poprawiła się na krześle i zaczęła:
–   Czy księżniczka zna język Verdanno? Którykolwiek?
–   Znam trochę zwykłą mowę. Przez ostatnie lata Wozacy często handlowali z moim plemieniem.
–   Znakomicie. Najprostszym sposobem wydaje się rozmawianie w anaho, ale nie zawsze będziecie mogły to robić otwarcie. Poza tym ty, Inro, jesteś z księżniczką dopiero od niedawna, więc biegła znajomość języka Verdanno byłaby podejrzana. No i oczywiście sprawa tego, że czasem trzeba przekazać coś drugiej osobie, nie otwierając ust.
–   Może tak? – Kailean wykonała ręką wojskową komendę „zwrot w lewo”.
–   Można i tak. Ale po pierwsze ktoś może ten gest rozpoznać, a po drugie w ustach… w dłoniach córki kupca będzie to wyglądało dziwnie. Ech… Wybaczcie kiepski żart, to nerwy. Poza tym to coś musi być ukryte w normalnych ruchach. Splatanie dłoni, poprawianie mankietów, wygładzanie sukni, uniesienie brwi, spojrzenie, pochylenie głowy. Można tak przekazać mnóstwo informacji. I uwaga, te sposoby nie są w żadnym miejscu skodyfikowane, nie istnieje żadna tajemna szczurza księga pod tytułem „Jak rozmawiać, drapiąc się po nosie”. – Besara uśmiechnęła się lekko. – Każda grupa szpiegów sama ustala między sobą kilka takich znaków, najczęściej oznaczających tylko podstawowe informacje, jak „niebezpieczeństwo”, „uważaj”, „wychodzimy”, „uciekamy”, „atak”. Niekiedy trzeba przekazać wiadomość, nawet się nie widząc, a oczywiście nie można napisać listu, więc sposób, w jaki krzesło stoi przy stole, może decydować o waszym życiu lub śmierci.
Oczywiście Daghena nie wytrzymała.
–   A ilu szpiegów uciekło albo nie uciekło w porę przez zbyt gorliwe służące?
Ich nauczycielka pokiwała głową.
–   Niejeden. Ale tylko ci głupsi, którzy nie potrafili tak dobrać sygnałów, by nikt obcy, nawet przypadkiem, ich nie zniszczył. Macie dzień i noc na wymyślenie kilku znaków tylko dla siebie.
Zamilkła i przez dłuższą chwilę wyglądała, jakby toczyła ze sobą wewnętrzną walkę.
–   Byłam zła, gdy tu wchodziłam, nie tylko dlatego, że mamy dużo mniej czasu. – Zmrużyła oczy. – Byłam zła również o to, że tak naprawdę miałam nadzieję, że ktoś odwoła to szaleństwo. Nie powinnam was tam wysyłać i robię to tylko dlatego, że Genno Laskolnyk wybrał was do czaardanu, a to rekomendacja sama w sobie.
–   Nie wiedziałam, że nasz kha-dar jest znany także na Północy.
–   Droga Inro, wasz kha-dar mówi Cesarzowi po imieniu, odbiera honory od generałów całej meekhańskiej armii, a arystokratom z Rady Pierwszych gra na nosie. A ja jestem Białą Różą Imperium i muszę dzielić ludzi na tych, których ufam, i tych, którzy zasłużyli na śmierć.
Kailean po raz pierwszy naprawdę usłyszała w jej głosie stal i wiedziała, że to nie żart.
–   Więc gdybyś nam nie ufała…
–   Nie rozumiesz, dziecko, jak ufam większości ludzi. Kupcy, pasterze, chłopi, rzemieślnicy, żołnierze, szlachta, magowie czy kapłani to na ogół ludzie godni zaufania. Mają swoje mniejsze i większe marzenia i dążą do nich, starając się nie popełniać zbytecznych okropności. Oczywiście mogą cię oszukać, sprzedać wybrakowany towar, zakłusować w lesie, coś ukraść, a nawet kogoś zabić. – Posłała im zimny uśmiech. – W waszym czaardanie też są tacy, co to niejedno mają na sumieniu, prawda? Jednak można im zaufać, jeśli wie się, jakie struny szarpnąć w ich sercach. Ale są też ludzie, których ambicje sięgają dalej i głębiej niż zwykle. Chcą więcej, niż mogą zdobyć. Więcej pieniędzy, władzy, potęgi, więcej wszystkiego, i są gotowi dla tego „więcej” podpalić świat. Źeby zdobyć władzę nad tysiącem ludzi, zamordują dziesięć tysięcy, dla władzy nad dziesięcioma tysiącami, poślą w Mrok milion…
–   Hrabia taki jest?
–   Hrabia? – Przez chwilę Besara wyglądała na szczerze ubawioną. – Nie. Jest lojalny, choć nieco sfrustrowany. Tylko że nikt nie wie, dlaczego zabójcy trzymają się w pobliżu jego ziem, a wy macie spróbować dowiedzieć się, kto stoi za tymi morderstwami i zniknięciami.
Daghena zastukała palcami po blacie stołu.
–   Ten tytuł, który wymieniłaś… Biała Róża, co znaczy?
–   Biała Róża to kwiat w cesarskim ogrodzie – dobiegło od drzwi. Ekkenhard opierał się o futrynę, ręce założył na piersi. – To najwyższy tytuł, jaki może uzyskać szpieg w służbie Imperium. Tytuł ten przysługuje komuś, kto rozbił wielki spisek, przyczynił się do wykrycia niewyobrażalnej zdrady albo służył przez tyle lat, że jego doświadczenie stało się bezcenne. Może go otrzymać każdy Szczur i to niezależnie, czy jest mężczyzną, czy kobietą, choć kobiety otrzymują go częściej.
–   Dlaczego?
–   Bo kobiety są lepsze w tej grze. I zazwyczaj potrafią wykaraskać się z sytuacji, w których mężczyzna traci głowę i ginie. To Białe Róże posyłają drużyny bojowe do walki, gdy uznają, że komuś nie można już ufać. – Uśmiechnął się szelmowsko. – A ja przyniosłem kamienie. Wymienić?
Besara mierzyła go wzrokiem i po chwili uśmiech znikł.
–   Już wnoszę – wymamrotał i znikł za drzwiami.
Po chwili wtaszczył nowy kosz wypełniony potrzaskującymi z gorąca kamieniami. Tym razem niósł go sam, posapując z wysiłku i starając się nie oparzyć.
–   Wczo…raj, ufff, wczoraj wieczorem delegacja Verdanno odwiedziła Czarnego… O żeby cię! – zaklął, gdy nieopatrznie oparł się o pojemnik.
Ustawił kosz w pobliżu starego i bez zaproszenia dosiadł się do stołu.
–   Uff. – Nalał sobie wina. – Niecierpliwią się.
–   Nic dziwnego. – Kailean podsunęła mu swój kubek i poczekała, aż go napełni. – Wozy mogłyby już jechać dalej. Nie ma potrzeby, żeby ustawiać je w obozy.
Ekkenhard wypił wino kilkoma długimi łykami, dolał, pokręcił głową.
–   Jest. Ktoś zabija tu ludzi. Atakuje nawet Górską Straż i warowne wieże. Widziałaś to przecież. W obozach będą bezpieczniejsi.
–   Nic nie widziałam poza pustą wieżą i jednym okaleczonym mężczyzną, który nie mógł nic powiedzieć. – Uniosła naczynie do ust, lekko umoczyła wargi, nie spuszczając z niego oczu. – To żaden dowód.
–   A czy inaczej Górska Straż ganiałaby po okolicy jak kot za kocicą w rui? – Odwzajemnił spojrzenie.
–   To wszystko pozory, tak naprawdę żołnierze pilnują tylko, żeby wozy nie zawróciły i obstawiają dokładnie dolinę. Mam rację? Jakieś oddziały wyszły już z twierdzy i zablokowały wszystkie wyjścia?
–   Oddzielają Wozaków od miejscowych.
–   Których nikt na oczy nie widział. Zamiast tego wokół Verdanno zaciska się pętla. Góry, lasy, wojsko… Duszą się.
Mierzyli się wzrokiem.
–   Po co mi właściwie to mówisz?
–   Bo przyszedłeś tu pociągnąć mnie za język na temat tego, co oni właściwie myślą, mam rację? – zapytała i nie czekając na odpowiedź, kontynuowała – Więc mówię. Nie podoba im się tu. Przywykli do otwartych przestrzeni, do miejsc, gdzie nie ma nic między oczami a horyzontem. I nie to im obiecano. Nie, że zapędzi się ich w dolinę i otoczy wojskiem. Radzę uważać. Nawet najbardziej dzicy watażkowie se-kohlandzkich podjazdów, którzy potrafili napadać niewielkie miasta, nie ośmielili się uderzyć na warowne obozy.
Jeszcze raz uniosła kubek.
–   Poza tym mają coraz mniej czasu. Jeśli chcą szybkim atakiem odbić swoją wyżynę, pierwsze wozy muszą wjechać na nią za piętnaście, może dwadzieścia dni. Nie mogą tu siedzieć, przejadając zapasy. Co postanowił generał?
–   Pokaże im drogę, oczywiście. Ale za bezpieczeństwo na niej będą odpowiadać sami. Czarny nie pośle żołnierzy, żeby ich osłaniać.
–   Oczywiście. Jakoś sobie dadzą radę.
–   A wy? Też?
–   Jeśli los da. – Kailean uśmiechnęła się znad kubka z winem.
Szczur wyprostował się nagle, pokręcił głową, jakby właśnie przyszła mu do niej jakaś myśl.
–   Wyruszycie do hrabiego jutro o świcie. Spakujcie się już dzisiaj, bo to droga na cały dzień. Pojedzie jeden wóz, księżniczka, Inra, woźnica z pomocnikiem. Jako eskorta będzie wam towarzyszyła kompania Górskiej Straży.
Besara chrząknęła.
–   Dlaczego Straż, a nie Wozacy?
–   Bo za bezpieczeństwo na drogach odpowiada Straż, pani Besaro, a hrabia nie wpuści do zamku kilkudziesięciu uzbrojonych barbarzyńców. Poza tym Verdanno poruszający się poza doliną mogliby spotkać się z jakimiś prowokacjami ze strony różnych gorących głów. Źeby zatem dyplomatycznie uniknąć drażliwej sytuacji, pójdą żołnierze. No i ze względu na to, co dzieje się w górach Czarny woli zaufać swoim ludziom. Mordercy nigdy nie ośmielili się zaatakować więcej niż dwóch dziesiątek strażników, więc powinny dotrzeć na miejsce bezpiecznie. Tam zostaną same, księżniczka i jej dama do towarzystwa. – Popatrzył jeszcze raz na obie dziewczyny. – Po czterech dniach wóz z eskortą powróci, bo potem Cywras-der-Maleg udaje się do matki. Tyle ustalono z posłańcem hrabiego.
–   Nie spieszy mu się do niej.
–   Oficjalnie dlatego, że rzeka uszkodziła most i hrabia musi czekać, aż go naprawią. Nieoficjalnie stara się zachować twarz. Nie może przyjmować wozackiej księżniczki ze wszystkimi honorami w sytuacji, gdy miejscowi chłopi zaczynają się burzyć, a reszta szlachty też się krzywi na naszych gości. Hrabia jednak nie może uczynić despektu cesarskiemu dworowi, który oficjalnie uznaje ród Frenwels za arystokrację wysokiej krwi, więc wybrał drogę pośrednią: wizyta księżniczki Gee’nery będzie krótka i raczej bez fanaberii w stylu wielkich balów i przyjęć. Tyle tylko, by zachować pozory gościnności. Wiem, że nie tego się spodziewaliśmy, ale może dzięki temu będzie wam trochę łatwiej poruszać się po zamku i rozmawiać z ludźmi,bo jeśli wizyta będzie półoficjalna, dadzą wam większą swobodę.
Ukłonił się nisko, najpierw Besarze, potem im.
–   Już się raczej nie zobaczymy, nie chcę, żeby zbyt wielu ludzi widziało nas razem.
Daghena uniosła brwi.
–   Sądzisz, że hrabia ma tu szpiegów?
–   Ja bym ich umieścił, więc zakładam, że hrabia też to zrobił. Dlatego nie pozwalam wam opuszczać tej komnaty. Jeszcze jakieś pytania?
–   Co z resztą czaardanu?
–   Z tego co wiem, przebywają w jednym z obozów i trzymają się razem.
–   Dobrze. Więc… do widzenia?
–   Do widzenia.
Wyszedł.
Chwilę milczały. Wreszcie Daghena sięgnęła po wino.
–   Dziwnie się zachowywał, nie sądzisz, droga Inro?
–   Zdecydowanie tak, wasza wysokość. Wyglądał na zdenerwowanego i niepewnego. Zupełnie jakby pierwszy raz robił coś takiego…
Spojrzały na Besarę. Bardzo wymownie.
–   Jeszcze pół roku temu Ekkenhard był Wolnym Szczurem. Jeździł po Imperium, przenosząc rozkazy i informacje. Myślę, że po raz pierwszy wysyła kogoś w taką misję.
–   Czyli bierzemy udział w szaleństwie zaplanowanym przez szczurzego posłańca, który przypadkiem wpadł w tutejsze bagno i nie ma żadnego doświadczenia, tak?
–   Tak.
–   I wszystko to – Kailean machnęła ręką – jest jedną wielką improwizacją?
Ich nauczycielka uśmiechnęła się szeroko i wyciągnęła przed siebie kubek.
–   Właśnie tak, dziewczęta. Witajcie w Wywiadzie Wewnętrznym.
Stuknęły się naczyniami.