Dusza pokryta bliznami.
Opowieści z meekhańskiego pogranicza
Robert M. Wegner
Fragment przedpremierowy
ALTSIN
Księżycowa Mewa śniła, że Prastary Pożeracz przypłynął, gdy polowała z ojcem na swoje okryte futrem siostry, uderzył w krę na której stali i połknął ich oboje żywcem. To nie był zły sen. Jej plemię od wierzyło, że Prastary, ojciec wszystkich stworzeń żyjących w morzu, przybywa, by zabrać ze sobą tych, których uzna za godnych wiecznego życia w swym brzuchu. Tylko poszanowanie tradycji i droga wyznaczona przez duchy przodków mogły zaprowadzić wprost do Paszczy Snów. A tam… tam harpun ciśnięty w wodę zawsze trafiał w kark foki, młodej, tłustej i z radością godzącej się, by jej życie trwało dalej w ciele łowcy. Ptaki codziennie składały jajka na progach szałasów z wielorybich kości i skór, a w wodzie pływało tyle ryb, że wystarczyło raz zanurzyć podbierak, by wykarmić całą rodzinę.
Pogoda zawsze była odpowiednia i na polowanie, i do wędrówki, i do zabawy. Słońce obdarzało wybrańców swoim światłem tak długo, jak tylko sobie tego życzyli, wiatr zrywał się tylko po to, by przegnać złe zapachy a śnieg padał miękkim, białym puchem tylko wtedy, gdy ktoś chciał zbudować z niego dom.
W brzuchu Prastarego Wieloryba nikt nie głodował, nie marzł, nikt się nie starzał i nie umierał.
Obudził ją nagle odległy okrzyk. Krótki, chrapliwy, nabrzmiały dumą. Po nim rozległy się kolejne. Myśliwi świętują, zrozumiała nim otwarła oczy, polowanie się powiodło. Przez chwilę leżała z zaciśniętymi powiekami, słuchając jak okrzyki nabierają rytmu, jak rodzi się melodia i pojawia pieśń.
„Oto on, wielki i potężny, oto on, paszcza mórz, oto on, pogromca kryla, oto on, syn Prastarego. Nasze łodzie były szybkie, nasze harpuny ostre. Nie ma w nas nienawiści, bracie, Tylko głód naszych dzieci.”
Do męskich głosów dołączyły kobiece.
„Białe kości, na ściany, twarda skóra, na dach, żółty tłuszcz, dla ciepła, czerwone mięso, dla sił, wątroba, nerki, serce i krew, zęby, fiszbiny, czaszka i język, przyjmiemy twe dary bracie, będziesz w nas żył, będziesz w nas żył.”
Wieloryb. Upolowali pierwsze z dzieci Prastarego Pożeracza.
Przez chwilę obie pieśni brzmiały jednocześnie, lecz w miarę jak kobieca potężniała, nabierała mocy, męska cichła. Tak od zawsze przekazywano w jej plemieniu pracę. Teraz mężczyźni zaczną oporządzać sprzęt, naprawiać broń i łodzie, jeśli któryś został zraniony, zajmą się nim szamani. Potem pójdą odpoczywać. A kobiety wezmą kamienne i żelazne noże i zaczną rozbierać tuszę.
To siedemnasty wieloryb, którego upolowano w ciągu trzech dni. I czwarty dzisiaj. Niby kolejna wielka zdobycz, ale dla pięćdziesięciu tysięcy wciąż wychudzonych aherów, zamkniętych w brzuchu tej dziwnej bogini o ciele z drewna, ledwo wystarczająca.
Księżycowa Mewa otworzyła oczy wpatrując się w sufit. Na ścianach i wokół drzwi rosły fosforyzujące porosty, więc nie powitała jej całkowita ciemność, zresztą lud, z którego pochodziła mieszkał i polował tak daleko na północy, że słońce przez kilka miesięcy nie pojawiało się tam na niebie, więc mrok był dla niej czymś zwykłym.
Wkrótce pierwsze kawały żółtego sadła trafią pod pokład, gdzie trzeba je będzie poporcjować i podzielić między wszystkie plemiona i szczepy. Czekała ją praca.
*
– Są całkiem nieźli. Słyszałem opowieści, ale, szczerze mówiąc, do tej pory uważałem je za bajki.
„Nocna Perła” dryfowała wolno, osłaniając przed wiatrem i falami najnowszą zdobycz aherskich myśliwych. Altsin stał na rufie oparty o reling i zerkał wzdłuż czarnej jak smoła burty w dół. Kilka pięter poniżej, nieco na lewo od niego, unosiła się na wodzie tusza wieloryba, długa na co najmniej sześćdziesiąt pięć stóp. Z grzbietu olbrzyma sterczały harpuny, do których przymocowano wielkie skórzane worki. Za wielorybem widział łodzie myśliwych, lekkie, o kościanych lub drewnianych szkieletach obciągniętych skórą, ze skórzanymi pływakami na dziobie i rufie. Co najmniej jedna wciąż tkwiła na powierzchni tylko dzięki temu zabezpieczeniu, jakieś pół godziny temu ogon walczącej o życie bestii wyrzucił ją w górę jak dziecięcą zabawkę, roztrzaskując na pół. Trzech łowców wylądowało w wodzie. Jeden, którego wodoodporny strój się rozdarł, umarł z zimna, nim dotarła do niego pomoc.
Borehed, obserwujący wraz ze złodziejem całe polowanie, stwierdził potem, że to dobra wymiana. Jedno życie, w zamian za pełne brzuchy tysięcy współplemieńców. Altsin, obserwując maleńkie łodzie otaczające morskiego lewiatana, podpływające niemal na wyciągnięcie ręki do jego cielska, by myśliwy mógł cisnąć harpun, po czym robiące nagły zwrot, by uciec poza zasięg wściekle młócącego ogona, był rozdarty między podziwem dla odwagi aherów, a współczuciem dla zwierzęcia. To nie było szybkie polowanie na jelenia z łukiem czy kuszą, tylko trwająca ponad trzy godziny walka. Wieloryb pojawił się przy burcie „Nocnej Perły”, najwyraźniej nie postrzegając tego długiego na pół mili statku jako zagrożenia, gdy łódź z myśliwymi podpłynęła do niego z boku i pierwsze dwa harpuny wbiły się w ciemnoszary grzbiet. Zwierz zanurkował próbując uciec prześladowcom, ale za każdym razem gdy wypływał by zaczerpnąć tchu, skórzane worki zdradzały jego pozycję i kolejne łodzie ruszały do ataku.Po dwóch godzinach takiej zabawy w kotka i myszkę tuzin wypełnionych powietrzem worów praktycznie uniemożliwił wielorybowi ucieczkę w głębiny.
Potem była już tylko ostatnia, rozpaczliwa walka i w końcu długie ostrze sięgające serca zakończyło polowanie.
A teraz myśliwi wracali do rodzin. Łodzie zaczepiano właśnie za rufy i wciągano wzdłuż burty na pokład, gdzie zostaną naprawione i będą czekać na kolejną okazję, a na zakrwawiony grzbiet wieloryba opuszczała się grupka kobiet. To znaczy Altsin musiał uwierzyć Borehedowi na słowo, że to kobiety, bo w wodoodpornych strojach, w których odsłonięte miały tylko dłonie i twarze, niczym nie różniły się od mężczyzn. Krępe, pleczyste i silne, zaczęły od przeciągnięcia pod brzuchem zwierzęcia kilku rzemiennych lin umocowanych do burty, po czym raz-dwa, zaczęły pracować nożami. Altsin widział to już kilka razy, najpierw na górę wędrowały wielkie kawały tłuszczu i mięsa, potem podroby, żebra, kręgi i inne kości, a na końcu wspólnym wysiłkiem tak na oko setki kobiet, na pokład wciągano głowę. W mniej niż dwie godziny cały wieloryb na zawsze opuszczał morze.
Oderwał wzrok od zaczynającej się właśnie krwawej roboty i zerknął na szamana.
– Mimo wszystko, to nie może tak wyglądać – powiedział.
Borehed nie odpowiedział od razu. Dochodził do zdrowia szybciej, niż Altsin się spodziewał, a pewne zawirowania Mocy wokół ciała wiekowego szamana sugerowały, że to ozdrowienie jest wspierane jakąś formą plemiennej magii, ale i tak wyglądał na chudego i wycieńczonego. Przynajmniej stracił już ten nieprzyjemny, woskowaty odcień skóry, przez który jego paskudne tatuaże wyglądały jakby pokrywały trupa.
– Musimy jeść – rzucił wreszcie.
Altsin nie zamierzał dyskutować z tą oczywistością. Przez ostatnie dni nieraz przechadzał się między ocaleńcami z północnego wybrzeża i napatrzył się aż nadto na kości prześwitujące przez cienką jak pergamin skórę i głód tlący się w głęboko osadzonych ciemnych oczach. W pierwszych dniach ich tułaczki, ofiarą, jeśli mógł to tak ująć, tego głodu padły bestie, które gnieździły się w trzewiach olbrzymiego statku. Były oczywiście liczne i śmiertelnie groźne, miały kły i pazury oraz wykazywały zupełnie niezwierzęcą inteligencję, zwłaszcza, gdy działały w stadzie. Lecz było ich mniej niż tysiąc a dziesiątki tysięcy aherów, którzy od niezliczonych pokoleń polowali na foki, morsy, piżmowoły, północne wilki, a nawet śnieżne niedźwiedzie bardzo, ale to bardzo potrzebowało mięsa. Dziesięć dni trwało, nim zabito ostatnią bestię i, z tego co złodziej widział, tak jak resztę stada pożarto ją w całości, łącznie ze skórą i drobniejszymi kośćmi.
Stu myśliwych zginęło w czasie tych polowań a dwustu zostało rannych, lecz problem potwornych bestii znikł.
Problem głodu za to nie. Mieli na pokładzie kilka aherskich plemion, podzielonych na szczepy, które normalnie zajmowały prawie pięćsety mil północnego wybrzeża. Niemal pięćdziesiąt tysięcy gąb do wyżywienia. Potrzebowaliby tak na oko odpowiednika kilkuset sztuk bydła dziennie by odsunąć widmo śmierci głodowej, które nieustannie nad nimi wisiało, a północ nadal płaciła za zachwianie równowagi w przyrodzie, spowodowane przez furię Anday’yi. Plaże, gdzie foki i morsy wydawały na świat młode, świeciły pustkami, ławice ryb albo znalazły sobie nowe wody, albo wyginęły, tereny lęgowe ptaków były ciche i martwe. „Nocna Perła” żeglowała na zachód mijając pozbawione życia brzegi i gdy wreszcie zjedzono ostatnie z gnieżdżących się w kadłubie statku stworzeń, wypłynęła na otwarty ocean.
Od tamtej pory każdy dzień był walką o przetrwanie. Na kilku niewielkich wyspach wreszcie natrafili na kolonie fok i ptasie gniazda, mogli też polować na stada morsów i większych jeszcze od nich zwierząt z dziwacznie wielkimi nochalami, które aherowie zwali miruuva. I choć każde z tych miejsc czyścili do gołej ziemi, nadal żyli z dnia na dzień.
Od kilku dni płynęli, a raczej dryfowali przez wody, na których żerowały wieloryby. Polowali na nie, a każde łowy oznaczały, że wielki okręt zatrzymywał się, by nie zostawiać za sobą łodzi z myśliwymi, a gdy zdobycz przymocowano do burty, ruszał z prędkością nie większą niż dwa, trzy węzły, by dało się rozebrać ją i wciągnąć na pokład. I tak przez większość doby. Właściwie, uwzględniając prąd morski, który spychał ich na wschód, to stali w miejscu.
Altsin oderwał wzrok od kanciastej twarzy szamana i wzruszył ramionami.
– Jedzenie jest ważne – mruknął – ale mija kolejny miesiąc, a my żyjemy od polowania do polowania. Od razu zjadamy to, co uda się złowić, a i tak chodzimy głodni. Podejmij wreszcie decyzję.
Borehed chyba się uśmiechnął. W każdym razie Altsin ten grymas z obnażeniem zębów i mrużeniem oczu wolał uznać za uśmiech.
– Nie poproszę jej, by popłynęła na morze Nesbordczyków. Zabiją nas albo zniewolą.
Wyspy na Morzu Awyjskim, będące ojczyzną nesbordzkich kupców i łupieżców, były najbliższym lądem, gdzie mogli zdobyć więcej żywności. Polując, lub handlując. Aherowie zabrali na pokład skóry, futra, kły morsów, a nawet trochę ambry. To wszystko miało swoją wartość.
– Poza tym – ciągnął szaman nadal krzywiąc się w tym niby uśmiechu – to ty obiecałeś nam własną boginię i szansę na ocalenie.
– Nie przeczę. Ale jak zjem jeszcze kawałek surowego wielorybiego sadła, to sam wskoczę do wody i znajdziecie mnie tylko po strumieniu pary lecącym w górę.
– Nie jesteś pierworodnym Prastarego i nie masz kafh – Borehed dotknął czubka głowy.
– Nozdrzy, co? Ha, nie mówiłem, że będę wypuszczał gazy tą stroną.
Usłyszał śmiech. Dźwięczny, dziewczęcy, młody.
„Nocna Perła” zawsze zaskakiwała go tym śmiechem.